|
|
Mateusz Smółka:- Jest Pan znany szerokiej publiczności przede wszystkim z Budki Suflera.
Jak z perspektywy czasu wspomina Pan tamte dziesięć lat (1993-2003)?
|
Marek Raduli: - Jeszcze za wcześnie na wspomnienia. Minęło zaledwie półtora roku.
Po takim okresie w zestawieniu z 10 latami pracy w tej firmie nie przyszedł jeszcze
na to czas. Wspominać można wojsko, inny wspominają maturę, dom rodzinny. Ja może ten zespół
będę wspominał za parę lat - a na razie nie mam na to nawet czasu. Zajmuję się swoimi sprawami,
a mam tego sporo, bo gram symultanicznie w czterech zespołach. Teraz wyszła płyta
'Pi-eR-2'. To są moje priorytety.
|
M. S. Także w czasach Budki był czas na jazz-rockowe projekty, przede wszystkim ukazała
się solowa płyta "Meksykański Symbol Szczęścia". Był to rodzaj odskoczni od
działalności Budki Suflera?
|
M. R.: – Tak. Trzeba było sprawdzić aktualny stan ducha. Po płycie "Meksykański
Symbol Szczęścia" wiedziałem, że coś się we mnie buduje, coś we mnie rośnie. Rodziła się jakaś
konkretna koncepcja, zaczątek tego, co dzieje się teraz. I to procentowało. Teraz jest czas żeby
realizować się artystycznie w takim wymiarze, jaki mnie najbardziej interesuje.
|
M. S. Gra Pan na raz w kilku zespołach. Który z nich jest najważniejszy?
|
M. R.: – 'Pi-er-2' jest najważniejszy. Każdy zespół jest ważny, ale
zespół 'Pi-eR-2' jest moim wspólnym mianownikiem. Każde przedsięwzięcie - i trio Krzysztofa
Ścierańskiego, i 'Funk dE Nite', i 'Kwartet Zbigniewa Jakubka' - to są zjawiska,
które mają dla mnie duże znaczenie. Ale to nie zmienia faktu,
że 'Pi-er-2' jest teraz dla mnie priorytetem.
|
|
M. S. Podczas dzisiejszego koncertu [17 marca 2005, 'Drukarnia'] było wszystko: i blues
i czadowy rock i jazz. Najkrócej mówi się o takiej muzyce: fusion. A jakich słów Pan by użył
żeby opisać muzykę 'Pi-eR-2'?
|
|
M. R.: – Ciężko jest katalogować. Ja tego nie lubię. Katalogi są po to żeby złapać
orientację. Jeśli słyszysz na koncercie taką gamę stylów, to trudno jest to jasno określić. To po
prostu zbiór naszych zainteresowań. Czasami jest to liryczna ballada, jak ta, którą zakończyliśmy
koncert, czasami ostry, wręcz rockowy numer. I to świadczy o tym, że poszukujemy, zbieramy własne
doświadczenia i wnosimy w życie tego zespołu. To sytuacja, jak z małym dzieckiem, które uczy się
wszystkiego. My jesteśmy takimi dużymi dziećmi, które uczą się wszystkiego w tej dziedzinie, która
jest ich zawodem i pasją życiową.
|
M. S. Jesteście bardzo płodnym zespołem. Czy znalazłoby się miejsce na scenie dla kolejnych
muzyków?
|
M. R.: – Mamy poszerzony skład, który gra pod szyldem Squad. I przyjdzie
czas, uruchomimy i to zjawisko. Już na płycie 'Transporter' umieściliśmy na deser jeden
utwór Squadu - bonus z cudownego koncertu w Muzycznej Owczarni w Jaworkach.
|
M. S. Chciałbym, żeby powiedział Pan parę słów o swoich towarzyszach z zespołu:
Wojtku Pilichowskim i Tomku Łosowskim.
|
M. R.: – Przezacni dżentelmeni. Przecudowne, malownicze postacie. Każdy
z nich to oddzielny rozdział. Moich obserwacji i doświadczeń z nimi jest bez liku,
dlatego nie można tego wyrazić w paru zdaniach. Uwielbiam grać z tymi ludźmi, przebywać,
jeździć, współpracować.
|
|
M. S. Najlepsi muzycy w Polsce według wielu rankingów, np. "Gitary i Basu"...
|
|
M. R.: – To nie jest sport. Ja nie traktuję muzyki jako sportu. Nie mówi się
najlepszy muzyk. Można powiedzieć najpopularniejsi, ale nie najlepsi. Wojtek i Tomek w listach
popularności zajmują czołowe lokaty, często pierwsze i to od wielu lat. Ale to nie jest kategoria
'najlepszy muzyk'. Tego nie da się zmierzyć ani zważyć. Nie ma najlepszych i najgorszych. Każdy
artysta jest mierzony oddzielną miarą. Rankingowo można ocenić tylko to, który z nich jest w tym
roku bardziej popularny. Bo każdy człowiek, który zajmuje się sztuką może zrobić coś, co dzisiaj
będzie niezrozumiane. A jutro może się okazać, że jest najlepszy.
|
M. S. Czy czujecie się polskim 'Cream' [pierwsza światowa supergrupa, 1966-1968,
- przyp. jkw], ?
|
M. R.: – Nie. To jest legenda rocka, to jest historia muzyki. My jesteśmy
po prostu grupą przyjaciół, którzy lubią ze sobą grać, nie napinając się na porównania kim
jesteśmy. Absolutnie. Nawet bym nie śmiał.
|
M. S. Czy dostrzega Pan szansę na to, że historia zatoczy koło
i taka muzyka znów będzie w mediach,
że znów będzie popularna?
|
M. R.: – Nie wiem, czy ona będzie w naszych mediach. W innych krajach jest,
bez żadnej łaski czy namawiania. Może i do nas przebije się takie szersze spektrum, szersze
od list przebojów i zestawów typu "best of".
|
M. S. Czy jest szansa, że coś się zmieni na rynku muzycznym na lepsze, tak by
'Pi-eR-2' nie musiał być zespołem niszowym?
|
M. R.: – Skoro gramy, skoro wydajemy jako nieznana formacja płytę,
gramy koncerty, przychodzą ludzie i chcą nas słuchać - to znaczy, że już się coś
zmienia.
|
- z Markiem Raduli rozmawiał Mateusz Smółka
|